Ponad dwa lata po ostatnim spotkaniu z przesyconymi zapachem jazzu wnętrzami Tygmontu – reaktywacja. Klub pełen. Na scenie też komplet. W stanach pochorobowych, wstrząśnięci, nie zmieszani, z pewną taką delikatnością – podeszliśmy do instrumentów i zagraliśmy dwie godziny. Chyba pojawiło się nieco osób, które znają nas pobieżnie. Był pan, który głównie czekał na piosenki, jakie śpiewaliśmy ze 30 lat temu. Była pani, która padała nam do stóp. Byli też inni.

Ponieważ to Tygmont, był czas na nowości, których nie znamy. Wśród nich – przekład Joni Mitchell Urge for Going, czyli Ruszyć stąd oraz przekład pijackiej pieśni chóralnej z kręgu klezmersko-chasydzkiego Eyn mol, czyli po naszemu Do dna. Z rzeczy rzadko śpiewanych – Słowa dla Julii Paco Ibańeza do wiersza Jose Agustina Goytisolo w przekładzie Jarka, autorskie Nie mnie (Kołysanka dla Julki) Filipa oraz specjalna laurka dla Marka K., czyli Kalabar (to przerobiona wersjaGoryla). Fajnie. Nawet zachłyśnięcie się wodą przez Filipa nie zepsuło efektu. Ale z tą wodą faktycznie mógłby się pohamować.

Nastepny
Ucho, Gdynia