Dobrze grali, dać im wódki! No… likieru. Od organizatorów, związanych z Alliance Francaise, dostaliśmy po flaszce obsypanej nagrodami pigwówki. Ale nawet gdybyśmy wyjechali o suchych gardzielach, trzeba jasno powiedzieć: warto było. Tomek Hernik czarował swoją nową cyją i starymi puzonami, a Jarek i Filip niemal bezbłędnie przeszli przez wszystkie rafy tekstowe (tylko w Panegiryku Filipowi cztery wersy zbiły się w dwa…) (Ola była niepocieszona, bo bardzo lubi Panegiryk…) (szczególnie, że to piosenka znana tylko z wykonań koncertowych). Marek Wojtczak bawił się prawie jak w paryskim kabarecie. Zwłaszcza że na sali miał grono oddanych wielbicieli.

Publiczność zagrzewała nas do boju jak Łazuka biało-czerwonych, po drugim bisie wręcz usiłowali wziąć nas żywcem jako zakładników i nie dać zamilknąć. Ale po namyśle – wyszło na to, że koncert się skończył.

Nastepny
Tygmont, Warszawa